Strona:PL May - Matuzalem.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozległ się zgrzyt zamka w drzwiach; to Wing-kan wrócił do domu. Byłem przeświadczony, że także obaj nieznajomi oddalą się rychło. Słyszałem, jak podążyli do muru. Ale wówczas zdarzyło się coś, co mnie przejęło największą zgrozą.
— Co? — zapytał mandaryn.
— Rozległy się dwa potężne głosy. Nie mogłem odróżnić, czy pochodziły z powietrza, czy z pod ziemi; atoli słyszałem wyraźnie słowa: — „Stójcie! Zbezcześciliście nas. Trzymamy was mocno, póki nie przyjdzie mściciel, aby was ukarać!“ — Poczem usłyszałem hałas, jakby kogoś przemocą włóczono po ziemi; rozległy się krótkie przerażone jęki, wreszcie zaległa cisza.
Mandaryn, opuścił oczy. Był przeświadczony, że posążki nie potrafią mówić, ale musiał udawać, że wierzy w tego rodzaju cuda. Prawdopodobnie też powziął nieufność do Hu-tsina.
— Bogowie są pełni mocy — rzekł jednak. — Czem jest wobec nich człowiek ze swoją słabością. Cóżeś jeszcze słyszał, cóżeś widział?
— W ogrodzie sąsiada? Ani dźwięku więcej. Stałem oniemiały i przestraszony. Następnie usłyszałem gongi na ulicy i głośne krzyki wartownika. Nie zrozumiałem jego słów. Wróciłem do domu i zapytałem domowników. Powiedzieli mi, że dwa bogi zostały skradzione. Lęk mnie ogarnął straszliwy.
— Dlaczego nie doniosłeś o tem odrazu? — zapytał mandaryn.

72