Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkie, będzie już po kradzieży. To też nie jest wyjście.
Latał z kąta w kąt i rwał się za warkocz. Matuzalem pocierał sobie czoło, pociągnął kilkakrotnie z fajki, poczem rzekł:
— Nie wyobrażałem sobie, aby sprawa była aż tak zaplątana i trudna. Nie wiedziałem, że każdy, w czyim pobliżu zdarza się przestępstwo, aż w takich rozmiarach uchodzi za współwinnego. Nie powinniśmy bądź co bądź dopuścić do tego czynu, gdyż w każdym razie pociągnie to dla pana niemiłe konsekwencje. Ale nie możemy także świętokradztwu zapobiec.
— To prawda, prawda! Poradź mi pan, poradź, proszę! Będę panu nader, nader wdzięczny!
— Hm! Skąd wziąć radę? Sam wpadnę w kabałę, jeśli będzie wiadomo, że podsłuchiwałem tych łotrów. Przepraszam pana na chwilę. Zapytam o zdanie towarzysza.
— Czyż nie jest pańskim służącym?
— Służącym i przyjacielem.
— Wszak wszystko słyszał. Dlaczego się nie odezwał?
— Kiepsko rozumie po chińsku. Jest to mądra głowa, kuta bestja. Prawo i sprawiedliwość nie mogą nam pomóc. Tylko spryt potrafi pana wywieść z opałów.
— A więc zapytaj pan, szybko, szybko!
Matuzalem wyłożył przed Godfrydem łamigłówkę sytuacji.

38