Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tszing! — rzekł Matuzalem, pykając z fajki obłoki dymu.
Tszing! — dodał Godfryd takim tonem, jakgdyby był cesarzem chińskim.
Szim Hu-tsin? — Nazywa się pan Hu-tsin? — zapytał student.
Pi-tseu. — Tak się nazywam — rzekł jubiler. Ochłonąwszy ze zdumienia, niskiemi ukłonami i zachęcającemi gestami zapraszał gości do wnętrza.
— Nie przychodzę nic kupić — ciągnął dalej półgłosem Matuzalem. — Muszę z panem pomówić.
— Pan — — ze mną? — odpowiedział Chińczyk, nie pojmując, co może go łączyć z cudzoziemcem. — Czy coś ważnego?
— Bardzo. Nie dla mnie, ale dla pana. Chodzi o życie pańskie.
— O — moje — życie? Tien-na! — O moje niebiosa! Czy to możliwe?
— Tak. Pragnę pana uchronić przed straceniem.
— Panie, nie jestem przestępcą!
— Wiem o tem; ale zdarza się, że tutaj skazują ludzi niewinnych.
— Skazują? Za co mnie mają skazać?
— Za kradzież bożka.
Chińczyk zbladł i zaczął się trząść ze strachu.
— Bożka! — zawołał. — To przestępstwo karane najstraszliwszą śmiercią!

30