Strona:PL May - Matuzalem.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opryszki. Powinien z nimi mówić człowiek kuty na cztery nogi i doskonale władający ich językiem.
— To nie są korsarze — odezwał się Matuzalem. — Powiedzieli nam przecież, kim są.
— Tak, powiedzieli; ale nie jestem tak głupi, aby wierzyć. A zatem skorzystajmy ze znajomości chińskiego! — Zastukał w skrzynię i zapytał: — Halloong, halling, hallang! Ktong tamg w skrzyning?
Dwa westchnienia rozległy się w odpowiedzi.
— Nong, czyng nieng możecieng odpowiedzing? Ktong siedzing w skrzyning?
Ngot kieu szin tsa! — brzmiała teraz błagalna odpowiedź.
— Co oni powiadają? Cóżto znaczy?
— „Heda, pomóżcie nam“ — wytłumaczył Matuzalem.
Łagodnym gestem odsunął kapitana, odemknął rygiel i otworzył pokrywę. Z początku ujrzano tylko dwie wygolone głowy. Ciemna zarosty pośrodku głów wskazywały, że w tych miejscach zaczynają się warkocze, niestety odcięte. Jest to dla Chińczyka hańba niemniejsza, niż dla Indjanina oskalpowanie głowy.
Obaj więźniowie spojrzeli wgórę. Pod grubą warstwą brudu trudno było poznać rysy. Chcieli się podnieść, ale upadli zpowrotem. Stracili władzę w członkach. Degenfeld pomógł im się wydobyć i usadowił ich na piasku. Nie mieli na sobie żadnej odzieży. Jeden wyglądał nieco czyściej, ale obaj cuchnęli przerażająco.
Mok put, ni-man put kian? — Nieprawdaż,

108