chodzi. Interesuję się ową prowincją, ponieważ zamierzam tam się udać.
— Pan do Kwéi-tszou? Panie, to niebezpieczna wyprawa!
— Być może, ale ja dałem słowo honoru, że tam pojadę. Czy zna pan dobrze tę prowincję?
— Niezupełnie, bo już od ośmiu lat muszę unikać swej ojczyzny. Dał pan słowo honoru?
— Tak, moje kong-kheou.
— Nawet kong-kheou? Gdzie się to stało? Tu w Chinach?
— Nie, w Niemczech, w mojej ojczyźnie.
— Czy to być może? Czy płonął przy tem tsan-hiang?
— Kadzidła? Tak.
— Panie, w takim razie dał pan swoje kong-kheou prawdziwemu Chińczykowi!
— Stanowczo. Jest to kupiec, który ma sklep z rozmaitemi chińskiemi artykułami w mojem mieście rodzinnem. Musiał uciec z Chin jako zbieg polityczny.
— Czy miał rodzinę?
— Tak. Niestety, musiał ją opuścić.
— W takim razie biada jej, gdyż odpokutowała za jego przewiny. I ja doznałem podobnego nieszczęścia. Mój ojciec też uciekł.
— Dziwne. Kiedy to się stało?
— Przed ośmiu laty. Miałem wtedy lat szesnaście.
— Cóż takiego uczynił?
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/210
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
84