Pierwszym aktem rewolucji w rolnictwie było masowe i, jakby na dane zgóry hasło rozpoczęte, burzenie chat, znajdujących się na polu pracy. Wielu robotników musiało szukać dachu nad głową po wsiach i w miasteczkach. Tam lokowano ich jak rupiecie: na strychy, do piwnic, do suteryn i w różne nory w najgorszych zaułkach miasta. W ten sposób przesadzano nagle do tych wylęgarni występków tysiące rodzin irlandzkich, które nawet według świadectwa Anglików, przesiąkniętych narodowemi uprzedzeniami, odznaczały się wyjątkowem przywiązaniem do domowego ogniska, wesołą beztroską i czystością obyczajów rodzinnych. Mężczyźni muszą obecnie szukać pracy u sąsiednich dzierżawców, którzy najmują ich tylko na dniówkę, czyli na najbardziej niestały zarobek. Przytem „muszą dziś odbywać daleką drogę do folwarku i zpowrotem, nieraz przemokli jak szczury i wogóle wystawieni na wszelkie plagi, które częstokroć sprowadzają wyczerpanie, chorobę, a wraz z nią — nędzę“[1].
„Miasta musiały rok rocznie przyjmować wszystko to, co uchodziło za nadmiar w okręgach rolniczych[2] i jakże tu się dziwić, „że w miastach i we wioskach panuje przeludnienie, a na roli brak lub grozi brak robotników“[3]. Naprawdę jednak brak ten daje się odczuwać jedynie tylko „w czasie żniw, wiosną lub podczas pilnych robót polnych; przez resztę roku jest wiele rąk bezczynnych“[4]; zaś „po wykopaniu kartofli, głównego plonu, od października do początku następnej wiosny.... trudno o pracę dla nich[5], i nawet w sezonie roboczym „częstokroć dni całe tracą, i wogóle są narażeni na wszelkiego rodzaju przerwy w pracy“[6].
Te następstwa rewolucji w rolnictwie, to jest zamiany roli w pastwiska, zastosowania maszyn, skrupulatnego zaoszczędzania na pracy i t. d. — występują jeszcze ostrzej u tych wzorowych obszarników, którzy nie przejadają swych rent zagranicą, lecz raczą, mieszkać w swych dobrach irlandzkich. Aby pod każdym względem stało się zadość prawu popytu i podaży, panowie ci „obecnie