Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Zegar stojący na kominku wydzwonił już dawno dziesiątą godzinę, gdy panna Marcela Sawińska wyszła ze swego sypialnego pokoju. Płeć przezroczysta i delikatnie zabarwione policzki świadczyły o długim, spokojnym śnie, oczy spoglądały swobodnie i wśród jasnej twarzy błyszczały pogodą, jak dwa słońca. Czoło, skronie, powieki miały perłowe odbłyski, zdobiące niekiedy w młodości płeć jasnych blondynek.
Pomimo wczesnéj godziny, panna Marcela była ubraną wykwintnie. Miała na sobie blado­‑niebieską kaszmirową matinée, oszytą mnóstwem koronek. Był to strój, w którym przyjąć mogła poufałych gości, ale, który świadczył zarazem, że nie ciążyły na niéj żadne obowiązki, przypadające zwykle pani domu, że rano nie zajmowała się ani śpiżarnią, ani porządkiem domowym, ani nawet kwiatami, zapełniającemi żardinierki w buduarze, do którego weszła, i w wielkim przyległym salonie.
Bo téż Marcela nie potrzebowała trudzić się w podobny sposób. Dwóch lokajów od rana przyprowa-