Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
80
──────


— Sądzę, iż poznałaś mnie nadto, by stawić w rzędzie łowców posagowych. Nie potrzebuję dobijać się tego, co sam zdobyć potrafię.
— A jednak...
Skinął ręką, prosząc, ażeby pozwoliła mu dokończyć.
— Ja sam zbuduję przyszłość mojéj rodziny; mam na to potrzebne siły, ale żeby to uczynić wśród mnóstwa cisnących się wściekle do celu i nie przebierających w środkach, potrzeba mi czasu lub szczęśliwego trafu, a tymczasem trzeba miéć swobodne ręce, ażeby utrzymać się na powierzchni, nie być zepchniętym na dno społeczne. Ujrzałem cię, pokochałem, jak...
Zatrzymał się, jakby nie chciał dać folgi miększym uczuciom. Ale głos i spojrzenie, które zastępowały słowa, były wymowne. Po chwili mówił daléj, zapanowawszy nad sobą:
— Nie byłbym nigdy prosił o twoją rękę, gdyby twój ojciec nie był w położeniu takiém, że mógł usunąć przedemną trudności. Nie obchodziło mnie wcale to, co posiadałaś, Marcelo; ja czułem się w możności dać ci to wszystko, do czego przywykłaś i więcéj jeszcze: otoczyć cię atmosferą dla ciebie konieczną. Inaczéj, byłbym szalony, ja, co dopiero muszę sobie wszystko wywalczyć, gdybym tworzył rodzinę bez podstaw żadnych i poślubiał kobietę ta-