Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
158
──────


— Owszem — odparła z odcieniem uspokojenia — dałam je.
— Ależ takie pokwitowanie nic nie znaczy. Suma, stanowiąca spadek po ojcu, należy do nas wszystkich.
— Przecież to wszystko jedno: użyjemy jéj dla dobra nas wszystkich.
Nie miała pojęcia o żadnych formach prawnych, chociaż była córką prawnika; nie cierpiała zawsze tych suchych, nudnych form kodeksowych.
Stanisław nie uważał za stosowne w téj chwili wtajemniczać ją w nie, ani tłómaczyć, dlaczego jéj prywatne pokwitowanie znaczyło coś jedynie wobec osoby, wręczającéj pieniądze, jeżeli prezes nie był jéj zupełnie pewny. Prezesa zaś nie mógł podejrzywać o elementarną nieznajomość prawa. Było w téj całéj sprawie coś niejasnego, a nawet więcéj, coś podejrzanego. Mogło to ujść uwagi niedoświadczonych dziewcząt, ale on — on powinien był wiedziéć, co to znaczy. Przechadzał się po pokoju zamyślony, przyglądając się banknotom, które na niego wywierały wpływ magiczny. Czyżby prawdą było, co mu się przelotnie obiło o uszy w czasie balu, że prezes zachwycił się Marcelą? Miał on żonę, to prawda, ale żona ta znaczyła tak mało w jego życiu, a dla ludzi bogatych rozwód jest rzeczą łatwą... Otwierały się przed nim nowe perspektywy. Mogła to być jednak tylko fantazya bogacza, chcącego delikatnie przyjść