Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
106
──────


zapas posiadał — gdy wbiegła Jadwinia, niosąc bukiet ułożony z bladych róż i hyacyntów. Marcela wyciągnęła ku niemu ręce chciwe, spragnione... Dawniéj odbierała tyle bukietów — dawniéj, kiedy jeszcze była szczęśliwą! Pochyliła głowę nad kwiatkami i piła ich zapach, jak w téj przeszłości niedawnéj, a tak dalekiéj. I wraz z zapachem powstawały tłumnie w jéj myśli wspomnienia... Takie same blade róże miała we włosach w dzień zaręczyn, takie same były w bukiecie, który on jéj przysłał... I łzy gorące stoczyły się na nie z jéj oczów i zaświeciły na kwiatach, niby krople nie ożywczéj, ale palącéj rosy.
— Od kogo to? — zapytał, zrywając się Stanisław.
Przy bukiecie był bilet wizytowy. Jadwinia podała mu go; przeczytał głośno: „Melchior Uścicki”.
Na dźwięk tego nazwiska bukiet wypadł z rąk Marceli. Niewiadomo, o kim myślała w téj chwili, ale niezawodnie nie był to stary wielbiciel, bo zwróciła przerażone oczy na brata. Stanisław, uderzony przypomnieniem nagłém, ożywiony jakąś nadzieją, zaczął przerzucać w bronzowéj paterze bilety wizytowe, składane tu od śmierci ojca.
Było ich bardzo wiele. W pierwszych dniach zwłaszcza — wszyscy przyjaciele, znajomi, i ci, których interes wiązał z Sawińskim, spieszyli złożyć