widłowością zaopatrywanymi one są w dostatecznej ilości wszelkimi rodzajami towarów krajowych jak też zagranicznych i jak rozmaicie urabia się zapotrzebowanie pod wpływem mody i smaku lub zmian ludności, — a mimo to nie często się zdarza stagnacyja, z powodu nadmiernego dowozu lub podrożenia z powodu niedostatecznego dowozu; godzi się przyznać, że zasada, która akurat w odpowiednim stosunku użycza kapitału różnym gałęziom przemysłu,, potężniej działa, niż zazwyczaj przypuszczają“ (Rikardo t. I str. 105—108).
Jeżeli p. Proudhon przyznaje, że wartość wytworów określa się czasem roboczym, jednocześnie też musi nie zapoznawać tego oscylacyjnego ruchu, który jedynie z czasu roboczego robi miarę wartości. Żadnego nie masz normującego stosunku proporcyjonalności, lecz za to jedynie istnieje ruch normujący.
Widzieliśmy, w jakiem znaczeniu możemy mówić o „proporcyjonalności“ jako wyniku określanej czasem roboczym wartości. Ujrzymy teraz, jak ta oparta na czasie skala, zwana przez p. Proudhona „prawem proporcyjonalności“ zamienia się w prawo nieproporcyjonalności.
Każdy wynalazek, umożebniający w godzinę wyrobienie tego, na co dawniej potrzeba było dwóch godzin, niszczy wartość wszystkich tego samego rodzaju wytworów, znajdujących się na rynku. Konkurencyja zmusza wytwórcę produkt dwugodzinowy sprzedawać po tej samej co jednogodzinowy cenie. Konkurencyja baczy za prawem, aby wartość wytworu określała się niezbędnym do jego wytworzenia czasem; roboczym. Ten fakt, że czas roboczy służy za skalę wartości zamiennej, w ten sposób staje się prawem, wciąż wywołującem spadanie ceny pracy. Co więcej. To spadanie wartości rozszerza się nie tylko na dowiezione na rynek towary, lecz też na narzędzia produkcyi i całe warsztaty. Ten fakt zaznacza już Rikardo: „Wskutek ciągłego wzrostu wytwórczości zmniejsza się wartość różnych już poprzednio wytworzonych rzeczy“, (t. I str. 58). Sismondi idzie jeszcze dalej. W tej czasem roboczym „konstytuowanej wartości“ widzi on źródło wszystkich dzisiejszych sprzeczności między handlem a przemysłem. „Wartość zamienna, powiada on, ostatecznie określa się ilością pracy, niezbędną dla wytworzenia oszacowywanej rzeczy; lecz nie tą, jakiej kosztował, ale tą, jakiej będzie kosztował na przyszłość być może wskutek ulepszenia środków pomocniczych; lubo trudno wyrachować tę ilość, przecież ją wciąż określa konkurencyja.... Na tej to podwalinie opiera się zapotrzebowanie ze strony nabywcy a zaofiarowanie sprzedawcy. Ten ostatni prawdopodobnie zapewniać będzie, że przedmiot kosztował go dziesięć dni roboczych; lecz jeżeli pierwszy się przekona, że go w przyszłości można będzie wytworzyć przez dni ośm, a konkurencyja dostarczy obu stronom na to dowodu, wtedy wartość spadnie na dni ośm i handel tę cenę utrzyma. Obie strony nadto są przeświadczone, że przedmiot jest użyteczny, że jest pożądanym, że bez żądzy nie byłoby sprzedaży; lecz ustanowienie ceny zgoła nie zależy od użyteczności“ (Etudes etc. t. I str. 267, wyd. brukselskie).
Ważną jest rzeczą nic zapominać, że wartość określa nie czas, przez jaki wytwarza się przedmiot, lecz minimum potrzebnego na
Strona:PL Marks - Pisma pomniejsze 1.pdf/63
Wygląd
Wystąpił problem z korektą tej strony.