Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z całej duszy pragnąłem powrotu cioci Salusi i wyjścia z tego aresztu. Należało już raz dać pokój tym głupstwom i drapnąć czemprędzej razem z Jim’em, zanim się wszyscy opatrzą.
Ciocia, wróciwszy, zadawała mi różne pytania. Nie mogąc na żadne z nich dać odpowiedzi prawdziwej, wiłem się jak piskorz... „A co? a gdzie? a jak? a dlaczego?“ Czuję, że w głowie mi się przewraca, że robi mi się coraz goręcej, masło zaś zaczyna mi topnieć pod kapeluszem, spływając po karku i za uszami. I to nic, ale gdy jeden z dzierżawców odezwał się: „Ja teraz pójdę do komórki i tam będę czekał na opryszków,“ to mną tak rzuciło, żem o mało z krzesła nie runął, a stopniałe masło płynęło mi po czole coraz silniej. Zobaczywszy to wreszcie ciocia Salusia, zbladła jak chusta i głosem drżącym woła:
— Na rany Boskie! co temu dziecku jest? Nic innego, tylko dostał zapalenia mózgu tak, że mu w głowie aż kipi!
Zrywają się wszyscy z przerażeniem, zdejmuje mi ciocia kapelusz z głowy, lecą na ziemię placuszki, leci reszta masła niestopniałego jeszcze, a ciocia, obejmując mnie za szyję i tuląc do piersi, woła:
— Ach! jakżem ja się przestraszyła! Dzięki Bogu, że nic groźnego!... Myślałam, że znów jakie nieszczęście, bo sypią się na nas bez miłosierdzia; złe nigdy samo nie przychodzi... Byłam pewna, że już po tobie!... Ach! coby to było, gdyby tak mózg, nie masło... Czemużeś ty mi nie powiedział, po co chodziłeś do śpiżarni? nie byłabym cię zatrzymywała.