Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi na oścież i cisnął przez nie kawał mięsa z przyniesionego dla Jima posiłku. Psy rzuciły się za mięsem jak szalone, Tomek wyszedł za niemi, a w pół minuty potem był już z powrotem, zamknąwszy drzwi jedne i drugie. Teraz dopiero dla uspokojenia Nat’a! głaskał go i pieszczotliwie doń przemawiał, pytając, czy mu się znów coś nie przywidziało... Nat, mrugając oczyma, drżącym jeszcze głosem powiada:
— Panicz znów powie, że ja głupi... Ale jeżelim ja tu nie widział ze sto... z milion może czy psów, czy dyabłów, to niech tu na miejscu padnę... tu, jakiem żyw. Paniczu... widziałem ich i czułem... pełno ich było wszędzie... Żebym to ja chociaż raz jeden mógł trzymać w ręku takie straszydło!... Tegobym pragnął!...
A Tomek na to:
— Wiesz, ja ci powiem, co mi się zdaje. Dlaczego one napadają na ciebie wtedy właśnie, gdy ze śniadania przychodzisz. Dlatego, że są głodne, tylko dlatego. Upiecz-że ty im pieróg taki, co to umyślnie dla strachów go pieką.
— A jakżeż ja, paniczu, potrafię upiec pieróg strachom? Ja nie wiem, jak się to robi... Nigdy nawet o takim pierogu nie słyszałem.
— Ha! trudno, kiedy ty nie umiesz, to ja sam upiekę.
— Paniczu! złoty paniczyku! Upiecze panicz? Ślady nóg panicza całować będę!
— Bądź spokojny, upiekę. Dla ciebie to uczynię, bo i ty wyświadczyłeś nam grzeczność, pozwalając zobaczyć tego murzyna. Ale pamiętaj, trzeba