Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kle czynią murzynięta. Wreszcie wybiega z dworu pani (biała, ma się rozumieć), czterdziesto-kilkoletnia kobieta, z gołą głową, z wrzecionem w ręku, w towarzystwie dwojga, czy trojga białych dzieci, które przypatrują mi się, tak samo, jak i czarne. Biegnie pani do mnie, zdyszana a uśmiechnięta i woła:
— To ty! Nareszcie! To ty!
— To ja, pani! — wyrwało mi się, zanim zdążyłem zebrać myśli.
A pani bierze mnie za szyję, ściska, wzrokiem pożera, łzy leje, jakby się ze mną nacieszyć nie mogła i wciąż powtarza:
— Nie jesteś tak podobny do matki, jak przypuszczałam, ale mniejsza o to! Tak jestem szczęśliwa, że cię nareszcie widzę! Chłopcze mój drogi, napatrzeć się na ciebie nie mogę! Dzieci, patrzcie, to wasz braciszek Tom! Przywitajcie go prędzej!
Ale dzieci pospuszczały głowy, powkładały palce do ust i wciąż się za matkę chowają. Więc ona:
— Elżuniu, pobiegnij-no i każ przygotować śniadanie. Tylko prędko! A możeś ty już jadł na statku?
Gdym potwierdził, wzięła mnie za rękę i prowadzi do domu w towarzystwie dzieci podskakujących. W pokoju, sadza mnie na krześle wyściełanym, a sama siadając na ławeczce nizkiej i biorąc obie moje ręce, mówi:
— No, teraz, to już ci się napatrzę dowoli. Mój Boże, ilem to ja się nawyglądała ciebie, jak spragniona byłam twego widoku! Tyle lat, tyle lat! Mam cię nareszcie! A czy wiesz, że od trzech dni