Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 02.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie wszyscy, a przynajmniej nie wszyscy odrazu. Zdaje mi się nawet, że raz tylko widziałem, jak kilku razem wychodziło z pokoju.
— Kiedyż to było?
— W sam dzień pogrzebu, rano. Dość późnym nawet rankiem, bom zaspał tego dnia. Schodziłem właśnie po drabinie, gdym ich zobaczył.
— No, mów-że dalej, mów... Cóż oni robili?
— Nic nie robili. Wyszli z pokoju na palcach i na palcach odeszli.
— To oni! Niewątpliwie oni! — zawołał król, z miną wielce zafrasowaną. Stali przez chwilę zakłopotani, aż wreszcie książę, śmiejąc się, jakby kto piłą po szkle pociągał, rzecze:
— Nikt tak nie umie udawać, jak murzyni. Ktoby to pomyślał! Na całe gardło szlochali, wyjeżdżając! Gdybym miał kapitał na założenie teatru, zarazbym ich wziął na aktorów. Za tanio ich sprzedałem... za tanio!
— Książę, a gdzie jest przekaz wystawiony przez ich nabywcę?
— Gdzież ma być? W banku. Jutro dopiero płatny.
— Chwała-ż Bogu! Nic nie stracone.
Wtedy ja, udając nieśmiałego, wtrącam:
— Alboż się stało co złego?
— A tobie co do tego? — wrzasnął król. — Pilnuj własnego nosa i własnych interesów, jeśli masz jakie. Rozumiesz?!
— Trzeba trzymać język za zębami — rzekł do księcia — i słowa nikomu nie mówić. Na wekslu jest