Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głem, lub tak prawie jak dopomogłem do ucieczki, a on teraz w mojej obecności jaknajspokojniej powiada, że wykradnie swe dzieci, stanowiące własność człowieka, którego nie znam nawet, człowieka, który nie zrobił mi nigdy nic złego!
Martwiłem się, że słowa Jim’a poniżają go i źle o nim świadczą. A sumienie dopiekało mi ciągle, coraz gorzej, tak, że wreszcie wytrzymać dłużej nie mogąc, powiadam mu zcicha:
— Dajże ty mi pokój! Nie zapóźno jeszcze... niech tylko mignie na brzegu jakie światło, zaraz tam popłynę i powiem komukolwiek o Jimie.
Odrazu mi jakoś ulżyło. szczęśliwy się czułem i lekki, jak piórko, pierzchły wszyskie moje zgryzoty. Siadłem spokojnie i upatruję światła, przyśpiewując coś sobie pod nosem. Po chwili zabłysło gdzieś światełko, a Jim woła na całe gardło:
— Bezpieczni jesteśmy, Huck, bezpieczni! Podskocz raz i drugi, uderz piętami! Kair! Poczciwy, stary Kair! Zarazem go poznał!
A ja na to:
— Popłynę łódką i przekonam się, czy to Kair. Może to tylko jakaś wioseczka?
Zerwał się Jim i w mgnieniu oka przygotował łódkę, stary swój paltot położył na dnie, abym miał na czem siedzieć, wiosło dał mi do ręki, a gdym się już nieco oddalił, zawołał za mną na pożegnanie:
— Za chwilę będę krzyczał z radości: Wolny jestem, wolny! A jeżelim wolny, to z łaski Huck’a; gdyby nie Huck, nigdybym wolności nie odzyskał! Jim nigdy ci tego nie zapomni, kochanku; Jim nigdy nie miał lepszego przyjaciela na całym świecie!