Przejdź do zawartości

Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic! Tylko za to, że my swojego chcemy. Tylko za to. No, ale teraz nikomu już się odgrażać nie będziesz. Spuść pistolet, Bill.
A Bill na to:
— Żebym tak żyw był, jeśli spuszczę. Trzeba go zabić. Czy on nie uśmiercił w taki sam sposób starego Hatfelda? Czy nie zasłużył na śmierć?
— Ale ja nie chcę, żebyś go zabił, mam do tego swoje powody.
— Niech cię Bóg błogosławi za te słowa, Jakóbie Packard! Nie zapomnę ci tego, póki żyję! — mówi na pół z płaczem człowiek, leżący na podłodze.
Packard, nie zważając na jego słowa, powiesił latarnię na gwoździu, postąpił parę kroków ku miejscu, gdzie ja siedziałem skulony w ciemności, i skinieniem przyzwał ku sobie Bill’a. Statek tak się kołysał, że bojąc się, abym na nich nie wpadł, powędrowałem na czworakach dalej trochę i wsunąłem się do kajuty kapitana. W ciemności słyszę, że tuż za mną idzie Packard i także wchodzi do kajuty, a wychylając się we drzwiach woła:
— Tutaj, Bill, w kajucie jestem. Chodź tutaj...
Nim oba weszli do kajuty, wskoczyłem na policę, która zastępuje łóżko w kajutach, przycisnąłem się do ściany, dech wstrzymując, pełen rozpaczy, że tu przyszedłem. Oni, stojąc tuż obok mnie, położyli ręce na krawędzi policy i rozmawiają. Nie mogłem ich widzieć, ale wiedziałem, gdzie są, tak wódkę od nich czuć było. Przez cały czas ich rozmowy prawie nie oddychałem, trochę ze strachu, a głównie dlatego, że to, co słyszałem, aż mi dech w piersiach