zieleni. Przy pomocy służącego udało się im przenieść bagaż do domu, gdzie umieścili go w ciemnej szopie.
Słońce już zachodziło, kiedy powóz odjechał, a wspólnicy, pozostali wreszcie samotni.
Pericord poniósł rolety; zachodzące słońce rzuciło swoje ostatnie promienie, w kolorowe, kwadratowe szybki.
Brown, wyjąwszy z kieszeni scyzoryk, poprzecinał sznurki, okręcające płótna. Ukazały się dwa ogromne metalowe skrzydła. Troskliwie oparł je o ścianę, potem odpakowali koło, pasy, wreszcie motor. Noc już zapadła, gdy skończyli odpakowywać i doprowadzać do porządku wszystkie przywiezione przedmioty.
Zapalili lampę i w dalszym ciągu, dopasowywali śruby, pasy, słowem kończyli ostateczne przygotowania do próby.
— No, wreszcie wszystko gotowe — powiedział Brown, przysuwając się do aparatu, aby jeszcze raz uważnie go obejrzeć.
Pericord, milcząc, spoglądał na maszynę, na twarzy jego malowała się duma i nadzieja.
— Teraz możebyśmy coś zjedli — rzekł Brown, wyjmując z kieszeni żywności.
— Potem! — zawołał Pericord.
— Nie, zaraz; ja poprostu umieram z głodu.
Mówiąc to, powolny mechanik z ogromnym apetytem zabrał się do jedzenia, gdy tymczasem jego towarzysz przechadzał się niecierpliwie po pokoju.
— Który z nas — przerwał, nakoniec, milczenie Brown, — pojedzie aparatem?
Strona:PL Mark Twain-Trup w obłokach.djvu/09
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.