Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie — dodał głucho — i za oprawę na drogę. Już mnie więcej nic nie trzeba. Idź, matko!
Stara podniosła się ze stęsknieniem. Łzy jej po zmarszczkach oblicza biegły bez głosu. Drżącemi dłońmi po twarzy mu powiodła i do posłuszeństwa temu swemu opiekunowi przez całe życie nawykła, ku drzwiom poszła.
— Matko! — zawołał — pamiętajcie, nie klnijcie jej! Już jej dla was niema. Umarły niech leży cichy, ona swoje odcierpiała. Powiedzcie, że jej nie zaczepicie!
— Twoja wola, synku! — odparła przez łzy.
Przy progu obejrzała się nań raz jeszcze.
— Pochwalony! — pożegnała go tradycyjnym słowem.
— Na wieki wieków! — odparł, pochylając głowę.