Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

u mnie.“ — Ciekawym, po co mu potrzebne oglądanie tej zgryzoty. — „Wiedząc, że żyjesz w nędzy i korzystasz z publicznej jałmużny“ — co! skfiksował stary — „posyłam ci na koszta podróży sto rubli, wymagając ścisłego rachunku i oddania tego, co pozostanie.“
— Tfu, do dyaska! ja, Hieronim, mam jechać za cudze pieniądze i gryzmolić jakieś rachunki? Dziadunio dostał rozrzedzenia mózgu!
— No, czytaj dalej!
„Mieszkam, jak zawsze, w Tepeńcu, powiat Mozyrski i czekam ciebie. Twój dziad, Polikarp Białopiotrowicz.“
Student zmiął list w gałkę i cisnął ją pod sufit, pieniądze rzucił na stół, siadł, wziął pióro i zaczął coś pisać.
— Jest wino! — wołał Szaniarski, wchodząc.
— Pijcie sami! Mnie, po każdym liście dziadunia, jakby kto żółcią potraktował. Zatruje mi humor na trzy doby! No, odpiszę mu choć raz!
Pióro skrzypiało zajadle. Koledzy rozgościli się po łóżkach i stołach, wzięli dziewczynkę i wywiadywali się wszystkiego z własnych ust ofiary. Opowiadała teraz chętnie i roztropnie szczegóły czteroletniej niewoli; o śmierci rodziców milczała uparcie.
Nagle Hieronim wstał.
— Gotowe? — spytano.
— Uhu! — odparł.
— To czytaj.
„Szanowny dziaduniu! Jeżeli korzystam z jałmużny publicznej, to do tej publiki cię nigdy nie zaliczałem! Sto rubli odsyłam bez rachunku, na inny użytek! Jeżeli będę miał czas i ochotę, to przyjadę do ciebie za własne fundusze, terminu nie określam, i pozostaję pamiętnym wnukiem.“
Zwinął list, wsunął do środka pieniądze i odsapnął.
— Aż mi lżej! No, dajcie kieliszek! Zdrowie