Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pana Boga, On mi zapłaci.“ Przecie go zato pędzali z miejsca na miejsce, miał historje i sprawy. Powiadają mu starsi: Trzeba żyć, jeść, ubrać się, służbę zapłacić, kościół utrzymać. A on powiada: „Przypatrzcie się liljom polnym.“ Aż wreszcie przestali go przekonywać. Był lat kilka w Kałudze i tu wreszcie losy go zagnały, bo i tam zawadzał. Teraz go karmią i trzymają, jako nieszkodliwego manjaka. Odprawia rano Mszę, spowiada, póki kościół otwarty, a potem włóczy się po Powiślu i do mnie po pieniądze przychodzi, lub mi znosi sprawy do sądu. Musiałem mu jeszcze sprawić sutannę, a teraz pora na buty. I zato mi powiada: „A widzisz, jako o tych liljach prawda jest, a widzisz!“ Gdybym wyjechał, coby to beze mnie poczęło?
— Jeszcze on cię kiedyś wyspowiada, ślub da i dzieci twoje chrzcić będzie. Zobaczysz! — zaśmiał się Opolski, powstając. — No, wyleź z dziury, przejdziemy się trochę.
— Dziękuję ci. Jutro staję w sądzie i muszę zaraz wizytować mego klienta na Pawiaku. Mój ksiądz dowodzi, że on niewinny, ale czy sędzia zechce w to uwierzyć, mocno wątpię, bo paragrafy inaczej twierdzą.
Wyszli razem i rozstali się na rogu ulicy.
Tegoż wieczora otrzymał Niemirycz: depeszę od hrabiego, wzywającą go w ważnym interesie do rezydencji wiejskiej, gdzie hrabiostwo spędzali lato.