Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwestje, tylko treściwie i jasno, ja przygotuję ludzi. No, a tymczasem do widzenia. Mam być na śniadaniu u Tarły, a wieczorem na wyścigach.
Jakieś niejasne niezadowolenie miał Niemirycz z tej rozmowy, ale to po chwili przeszło, gdy się zajął pracą. Po południu odwiedził go główny plenipotent ze wsi.
— No, nareszcie doczekałem się pana! — zawołał, sapiąc jak typowy wieśniak, po przebyciu paru pięter. — Można będzie już ostro się wziąć do regulacji tych serwitutów. Ot, panie, tobół! I to tylko jeden klucz!
I położył na biurku tekę tak pękatą, że mogła służyć za poduszkę.
— Czy to już było u hrabiego.
— Było. Dopiero co miałem audjencję. Kazał to tu przynieść i czekać na siebie.
Niemirycz odsunął inną robotę. Wziął się do przeglądania zawartości teki. Plany, inwentarze, akta sądowe, projekty umów, rachunki... Mimowoli za głowę się złapał:
— A toć to będzie na miesiące roboty! — stęknął.
— A będzie — odparł spokojnie plenipotent. — A ja już to dziesięć lat przygotowuję. Ot, osiwiałem, zanim doprowadziłem chłopów do możliwych żądań. Chcieli zpoczątku tyle, że nie wystarczało ordynacji. Mam obiecane za tę sprawę dziesięć tysięcy wynagrodzenia, alem je też sumiennie zapracował. Niech pan się nie boi roboty, ja panu dopomogę ostro, bo mi te pieniądze potrzebne na posag dla córki. Takiego towaru bez pieniędzy ani zbyć.
Zaśmiał się sam z swego dowcipu, a w duchu pomyślał, że dobrze będzie ściągnąć i poznać bliżej tego faworyta młodego hrabiego i kawalera. Zaczęli we