Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lata i dlatego bród się okazał. Inaczej dostępu by nie było! — rzekł Odrowąż.
Ubrali się spiesznie i zeskoczyli po za pień na stały ląd. Ale tam utonęli wnet po ramiona w splątanej masie zielska i krzaków i stanęli bezradnie.
— Szczęśliwy Kuba! Bo tu po ziemi niewiadomo jak się posuwać.
. — Można wodną ścieżką.
— No, nie! — zaprotestowali. — Wolimy siekierą i nożem wyrąbywać przejście.
— Żeby choć zobaczyć co osobliwego! — stęknął Bartnik, zaczynając rąbać i krzesać.
Zaczęli wszyscy pracować, w nadziei, że przecie dotrą do rzadszego porostu. Ale ostęp był jednolicie zwarty dołem, bo, gdy się wydostali z nadbrzeżnych łóz i oczeretów, znaleźli przed sobą ścianę olbrzymich leszczyn, czeremchy, kruszyny, jarzębin, kalin — wszystko splątane chmielem.
Gdy słońce zaczęło dopiekać, pokładli się na zwalonych pniach wyczerpani zupełnie.
Z zapasów mieli tylko chleb i suszoną rybę; na szczęście, gąszcz barwił się mnóstwem dzikich malin i jeżyn i bez trudu można było ugasić pragnienie, a leszczyny oblepione były mnóstwem na pół dojrzałych orzechów.
Odrowąż i Rosomak zamiast jeść i spoczywać ruszyli dalej.
— Tu w głębi — wtedy — była wśród świerków polanka. Ale to już temu lat czterdzieści! — mówił stary, ogarnięty wspomnieniami.