Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myj, od trzepaczki do dziecka. Cały dzień mu tak zeszedł, za krótki ten dzień zimowy. Jeszcze i pół wieczora zeszło na szorowaniu podłogi, na noszeniu drzew, węgla, na posyłkach.
Wreszcie spokój powrócił. W kuchni czysto sprzątniętej, białej, pod lampą wiszącą, na stole znowu zabielał arkusz papieru i ostrzyżona przy skórze jasna głowa szeregowca.
Był bez munduru, w koszuli podartej, spocony, wciąż nasłuchujący jakby nowego rozkazu.
I sylabizował dalej list matczyny:
— Więc uradziliśmy Oleśkę też do dworu oddać, że to chleb drogi, a od tych deszczów nie obrodził. O Marcysię dobijał się jesienią Maciek Łużycki, ale tak się to obeszło.
W Bogu i Matce Najświętszej nadzieja, że może wiosną dobry numer wyciągniesz, i że cię zdrowego zobaczymy.
Ochfiarowałam się na to do Kazimirki i na Wniebowzięcie tam chodziłam ze swojemi, a jako moje stare nogi tam mnie doniosły, tak sobie suponuję[1], że i twoje młode ciebie nam rychło przyniosą.

Tedym ci z porządku doniosła już wszystko, co u nas słychać, a tylko ciebie, synku najmilszy, przestrzegam, abyś tam między narodem różnym duszy swojej nie zatracił, jako inni czynią. Żebyś, uchowaj, do wódki obyczaju nie nabrał, bobyś w piekle gorzał, i abyś cudzego niczego nie zagabnął, tyle co igła nawet, bobym ciebie za dziecko

  1. Przypuszczam.