Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słowem nie powiedzieć. Ognie we mnie — gorycze — noże! Pójdę już — pójdę.
Znowu się wyprężyła i zwinęła konwulsyjnie, i dreszcze ją przebiegły, a jęk ze straszną czkawką się mieszał.
Przyskoczyła do niej matka, a parobek za głowę się porwał i uciekł.
Wpadł do Huców jak wicher; w sieniach pod strzechą wynalazł łachmanek z ową złotówką jedyną, uchowaną przed łapczywością Sydora, i poprosił Maryi o flaszkę.
Kobieta spytała, na co, a gdy jej tę nową swą troskę opowiedział, ofiarowała się z pomocą.
Poszli we dwoje. Kalenik wódki i kamfory kupił, i odwiedzili chorą.
Spała: babskie odwary działały chwilowo. Stara nabrała dobrej myśli — uspokoił się i parobek. Poszeptali z Makuszanką i, ufni w młode siły, wrócili.
Ale nazajutrz i dni następnych znowu jej we dworze nie było.
Dziewczęta i chłopcy poczęli się naśmiewać z troskliwości Kalenika: więc on już o nią i spytać się wstydził, i zajść do chaty nie ośmielał, i żałości okazać się bał, byle na języki całej wsi się nie dostać.