Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nu! — naglił Korniło.
— Toż wy słyszeli! — rzekł złamanym głosem.
— Czyż ty dzielić się chciał?
— Ni — ze swatów to poszło. Żeń się, gadają — jeśli pieniądze masz! A moje pieniądze tam — w ichże rękach zbójeckich.
— Co to? „mutnia“! — zawołał Matwiej: — Nijak to być nie może. Breszą, jak sobaki. Nikt ziemi się nie zrzeka. Durny ty — nastraszyli, i wierzysz.
Kalenik gorejące oczy podniósł na starego:
— Didu — prawda to?
— Zobaczymy. Idź ty, i spocznij. Jutro pójdę z tobą do gminy: taj nam niech to przeczytają, jako stoi. Teraz cicho bądź, i nie pomstuj! Zastąpimy za tobą; dla mnie pisarz zrobi.
I było cicho. Nazajutrz wieczorem poszli do gminy. Pisarz księgi rozpatrzył. Nie było tam mowy o żadnem zrzeczeniu się, ani spłacie. Cztery zagony Hubeniów zapisane były na Sydora i nieżyjącego Radziwona, krawca.
Tedy zażądał Huc, imieniem Kalenika, wydzielenia mu połowy tej ziemi, i połowy siedziby, i budowli, i imienia, i zagaiwszy tę sprawę, dobrej myśli, wrócili.