Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chrana i brudna, jak ścierka, opatrywała okaleczałą okropnie nogę.
— Pozapędzaliście bydło? — spytał Kalenik.
— A cóż! — odparł Sak.
Parobek oddał im dwa pozostałe obwarzanki. Rzucili się na specyał, i zaraz się pobili, to śmiejąc się, to wyjąc dziko.
Gospodyni nie było z powrotem, więc i o wieczerzy nikt nie pomyślał.
Zjadł Kalenik kawał chleba, popił wodą, zdjął przemokłe postoły, i legł spać. Roiły mu się kożuchy, buty, czapki, cała widziana świetność, gdy go nagle zgiełk obudził.
Wstał przerażony. To Sacharko pijany bił Tatianę, włócząc ją za włosy po chacie. Lampka blaszana, stojąca na brzegu komina, oświetlała ponuro ten obraz. Kiryk się na to gapił, a z pod pieca wyzierały dzieci jak z fortecy.
— O co to oni się swarzą? — spytał szkolnika Kalenik.
— O wieprza, że gdzieś zginął!
— Nu, to trzeba iść szukać!
— Cyt’ — siedź cicho! Wieprz w chlewie: ja umyślnie tak powiedział, żeby on ją nabił.
— Czy ty zwaryował?!
— A na co ona, szelma, powiedziała Sylukowej, że ja worek z obrokiem wziął.
— Nu, i odebrali?