Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— At! Ja człowiek spokojny, a zmordowany robotą, to się zlenił. A i nie spodziewał się! — apatycznie odparł Kalenik.
Splunął, i po chwili namysłu dodał:
— Dureń ja, a taki oni większe dumie! Psie pieniądze wezmą za byka na jesieni. Kto jego dostanie, dopiero rozumny będzie!
— Ty, Kalenik, pilnuj się jednakże — wtrącił stary Huc. — Źle jest, że ciebie bić poczynają; potem zupełnie wypędzą.
— Oho — z mojego gospodarstwa?
— A cóż? Wołu już przeciw tobie sprzedają.
Parobek rękę w kudły zanurzył, które po całodziennej młócce pełne były ździebeł słomy i kurzu.
— Wół co innego! — zamruczał — ziemi nie dam!
— A słyszę, chce ciebie brać „wdowica“ Syluków — spytał Matwiej.
— Gadają, że u niej już żyjesz; — zaśmiał się Karpina.
— Mutnia! Dwa dni młócił. Namawiała: nie zechciał
— Czemu? Połowa pola, i dwoje małych dzieci.
— To co? Nie chcę!