Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ucichła muzyka, rozpierzchli się biesiadnicy.
Grdy Kalenik wrócił do chaty, spali wszyscy, gdzie kto padł — pijany lub trzeźwy.
Śmiecie, błoto i swąd napełniały izbę.
Dudarycha dobywała z pieca korowaj.
Olbrzymi był, wysoki, na środku i po bokach oblepiony szyszkami z ciasta.
Dudarycha położyła go na wieku od dzieży, na sianie i na obrusie, i postawiła na stole. Poczęła potem wołać Hanny, ale tej nigdzie nie było.
Wezwała więc Kalenika do pomocy, i sprzątnęli komorę, gdzie walały się resztki jadła. Odpoczynek trwał krótko, bo już około południa przyszły korowajnice ze śpiewem, rutą, czerwonemi tasiemkami i barwinkiem, i okryły korowaj, że wyglądał jak gaik.
Zbudził się Sydor, Sacharko, odnalazła się Hanna, zaczęto gotować obiad, krzątąć się, nawoływać.
Z procesyą wyniesiono korowaj do komory.
Znowu lała się wódka w wiecznie spragnione gardła, znowu sień i podwórze były pełne, znowu rzępoliły skrzypce.