Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dworski łan zalatywały jego śpiewy nabytek, dalekiej wędrówki.

Ech u cioci, u Urszuli

My swisnęli dwie koszule
Ech u dziada, u Piotra,
My swisnęli jesiotra!

Ech ha — ech ha!...

Dziewczęta pokładały się od śmiechu, a parobcy uczyli się na wyścigi.
Źle się goiła ręka Kalenika, pomimo, że przykładano do niej jęczmienną kaszę, stare sadło, nawóz i gniecione stonogi, — najradykalniejsze środki.
Nareszcie zdecydowały baby, że to była „uczyna“.
Zaczęto go tedy kadzić i poddawać różnym czarodziejskim praktykom; chodził od znachora do znachora, pojono go obrzydliwemi odwarami.
Po paru tygodniach starań, widząc, że się choroba przedłuża, zostawił Kiryka w chacie, a sam do koni gromadzkich stanął.
Nie praca to była, i nawet wstyd dla dorosłego, ale wytrzymać nie mógł w izbie.
Koni w Hrywdzie było paręset sztuk.