Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż wreszcie w ten gwar wpadł pierwszy odgłos dzwonu, potem drugi, dziesiąty, setny!
To kościół wołał i przypominał, że nie trzodą są, że do ich dusz mówić będzie Bóg.
Na wołanie to ruszyli przodem starzy. Widać ich było zgarbionych, zapatrzonych w ziemię, jak szli powoli pojedynczo, w wielkich baranich czapkach, i długich świtach, kijem się wspierając.
Z nimi ruszył Korniło Huc i, odchodząc, synów napędzał do pośpiechu.
Ale ci jeszcze gotowi nie byli. Matwieja ubierała żona, kobieta ładna i kochana, jak matka w chacie; średni Wasyl na żonę czekał, paromiesięczną swą córeczkę na ręku trzymając; Karpina elegantował się jako kawaler, któremu gody chodziły po głowie.
Prytulanka czesała Ołeni ciemne włosy, zaplatając w nie pęk czerwonych tasiemek.
Stary sam ruszył, bo i do spowiedzi się wybierał. Przechodząc, zajrzał do Hubeniów. Dzieci wypędzały bydło na paszę.
Bose i obdarte, z torbeczkami przez plecy, w których chleb na dzień cały niosły, szły za bydłem ciche i zadumane. Przodowała Mokrenia, krocząc z powagą dorosłej osoby, wlókł się za nią Sak nieodstępny, w koszulinie tylko,