Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Taki wielki. Mogłaby dziewczyna bydło pędzić. Chłopiec ze starym daliby rady gospodarce, a tybyś mógł co zarobić. Zgódź się do dworu za rataja.
— Ja? Co wam się widzi? Miałbym swoje rzucić, a cudzego pilnować? Tfu! Z gospodarza na batraka iść!
— Albo to twoje? stryjowskie? Batrakiem ty daremnym u niego służysz, a dosłużysz się nędzy. Zobaczysz!
— Jakże? Moje to! Statok (bydło), ja pohodował, choromy (budynki) postawił, pole robię. Na swojem ja pan.
— Chorowanie, twoje panowanie. Patrzał ja na twoję pracę, i dlatego żeś czestny i cichy, żal mi ciebie. Ty myślisz, że ja ciebie obrażam? Nie ja tobie łaskę chcę zrobić. Miałbyś pieniądze i chleb.
— I niewolę! — przerwał parobek.
— Ino umarły — wolny! — poważnie rzekł Huc — ino rozumny — bogaty. A my wszyscy raby (niewolniki). Ja tobie dobre słowo mówię. Ty o sobie pomyśl sam, bo ty ni bat’ka, ni maty, ni żonki nie masz, coby za ciebie pomyśleli, a ty cichy i spokojny jak owca. Z ciebie runo kto chce zdejmie i gołego wyrzuci. Tak ja tobie mówię. Oddziel się od stryjów póki czas, póki to szczenie w wilka nie wyrośnie, a Sa-