Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ki na rolę jeszcze prawie czarną, w wiosenną grzęzawicę.
Niesiono do dworu ostatnie grosze za paszę w dąbrowie za strugą, i szły tam bydlątka, przeraźliwie rycząc.
Paszy i tam było niewiele: zeszłoroczne wrzosy i paprocie, ale resztę siana oszczędzono dla wołów roboczych. Cielaki, krowy, owce niech idą; głodne wrócą, ale „wytrą się i poweseleją!“ — mawiano filozoficznie.
Poszła wraz z innemi i krowina Makuszanki, karmicielka i pieszczocha wyrobnic.
Żywiły ją całą zimę kartoflami i kupną plewą, trzymały w sionkach. Poszła w dąbrowę i Łucysia z nią, kwit kupiony we dworze zawinąwszy w rożek chusteczki.
Wieczorem Hubenie wieczerzali właśnie, gdy obie kobiety wpadły do izby z płaczem okrutnym.
Łucysia zsiniała, mokra od błota i wody, bosa, i drżąca nie mogła słowa wydobyć z gardła i tylko modre swe oczy, łez pełne, wznosiła na Kalenika. Stara rzuciła się do Sydora:
— Poratujcie, ulitujcie się! Ciełuszka zagrzęzła w strudze. Tylko głowę i grzbiet widać: zdechnie. Dajcie pomoc! co chcecie wam uczynimy.