Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koło węgla rozrzucać. Pokazał się szary przedmiot, — worek, a w nim coś niewielkiego.
— Wasz to worek? — Huc spytał.
— Nasz! — po chwili oglądania odparł Kalenik.
Wtedy stary rozgarnął worek i pokazał zawartość.
Andyk! — przerażony szepnął parobczak.
— Zadusił się przypadkiem! No, teraz już i ty wiesz, kto złodziej. Baczże, byś ty takim się nie stał. Ojciec twój był rzetelny człowiek.
To mówiąc, stary zarzucił na ramię worek i odszedł.
Kalenik, zmartwiały ze strachu, pozostał.
— Moja dola! — zamruczał. — Wezmą starego do turmy, doigra się on biedy. Pewnie andaraki nieboszczki wykupił temi andykami. Daj-ta Boże, by go wzięli albo zaraz, albo na jesieni. Co ja zrobię sam jeden w chacie latem?!
Noc byłą jasna: widział, że stary Huc, worek na plecy złożywszy, ku dworowi szedł, szedł dla nich po zgubę: więc wściekłość bezrozumna ogarnęła parobka, i pięść ku tym murom podniósł.
— Na co wy tam! — zamruczał. — Żeby Was nie było, nie mieliby ludzie gdzie kraść, a mieliby więcej zagonów. Przepadnijcie!

· · · · · · · · · · · · · · · ·