Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z izby kury i prosięta, tępiły robactwo, zmywały stoły i ławy.
„Pany“ — pogardliwie nazywano Huców we wsi, a oni słysząc to, śmieli się też pogardliwie.
Chata ich jednak miała dla kobiet i młodzieży urok nieopisany. Przestronna była, z podłogą, i jasna w długie wieczory zimowe, bo nad stołem paliła się lampa wisząca, z kominkiem i blaszanym daszkiem, rzecz arcy-osobliwa w Hrywdzie.
Schodziła się tam młodzież na „muzykę“, którą uprawiał Karpina, najmłodszy syn gumiennego. W poście schodziły się tam sąsiadki z „potasami“ (prząśnicami), na wieczornice. Na raucie takim roztrząsano bieżące sprawy, opowiadano sobie plotki, prawiono cuda o znachorach i strachach.
Mężczyźni w gawędach tych nie brali udziału. Stary pół uchem słuchał, grzejąc kości u komina; młodzi mełli w żarnach, lub rąbali drwa; Karpina tylko wtrącał do bajek kobiecych jaki dosadny żart lub powątpiewanie.
Pewnego takiego wieczora gwarzono w najlepsze przy wtórze furkotania wrzecion.
Baby w swych fantastycznych białych namitkach i krasnych „andarakach“ (spódnice) obsiadły ławy, zydle, nawet piec; to jedna, to