Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczerza była tego dnia burzliwa w chacie Hubeni.
Sydor wrócił pijany z karczmy i odgrażał się strasznie na żyda, porywał się z pięściami do Kalenika.
Ten, rozmarzony ciepłą strawą i gorącem izby, senny, półgębkiem odpowiadał.
Rozebrany ze świt i kożuchów, bosy, w jednej koszuli, siedział u pieca, nawykły do scen podobnych, do pijaństwa stryja, do wrzasku baby. Inni jego rówieśnicy w podobnych razach bili starych do pół-śmierci; on dotąd nigdy na swoich ręki nie podniósł.
Powolny był i bał się, sam nie wiedział czego.
Było to źwierzę robocze, wytrwałe, ciężkie, i łagodne, jak zwykle bywają olbrzymy.
Nareszcie pijaństwo pokonało Sydora. Wgramolił się na piec i zasnął. Wtedy żona zaczęła mu wymyślać, a Kiryk bezsilnego ojca przedrzeźniał i drwił z niego.
Kalenik już drzemał, o rozpalony piec oparty.
Spędziła go ztamtąd gospodyni, bo było to miejsce najmłodszego chłopca: wstał apatycznie i przeniósł się na ławę pod oknem. Szkolnik gdzieś się wymknął z chaty na swawolę, czy kradzież. Nikt się o niego nie troszczył. Po