Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cząć — a chory zdaje się spać spokojnie. Gdyby co zaszło niepokojącego — będę tu w sąsiednim pokoju.
— Dziękuję panu! — szepnęła hrabina — o trzeciej pana zmienię.
I pozostał sam. Półcień panował w pokoju i ledwie widniał kształt ludzki w wielkiem łożu — wysuniętem na środek.
Usiadł tedy z boku — i minęła w wielkiej ciszy długa chwila. Nagle drgnął na głos stłumiony.
— Gozdawa, usiądź bliżej — tuż — żeby stara nie usłyszała. Rad jestem, żeś tutaj.
Zbliżył się do chorego — i pochylił się nad nim.
— Siadaj — słuchaj. Ja jestem skończony.
Tomek się żachnął — hrabia położył mu rękę na ramieniu.
— Cyt — co to może ciebie wzruszać, kiedy mnie ani trochę. Nie uwierzysz, od jak dawna już mnie wszystko nudzi i jak mi się niczego nie chce. Zresztą — przedemną był już tylko paraliż postępowy — więc — wolę prędszy skutek. Krew mam tak popsutą — że byle skaleczenie, to — caput. Nie mam ochoty się męczyć, i chcę parę rzeczy uporządkować. Usłużysz mi, nieprawdaż?
— Co będę mógł — zrobię.
— All right. Ilebyś chciał — żeby się ożenić z Mizzy? Nie — nie mam gorączki — mówię