Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiedyś, że hrabina przezemnie będzie miała uciechę. Niech pani jej odda naszyjnik — niech jej smutne oczy się rozjaśnią.
Kobieta oczu nie podnosiła od grobu i milczała. Myślał, że się waha, że zostanie przekonana, więc dalej mówił:
— Stryj pisał o mnie — że jestem zły, a zatem mogę być dobrym, ale tak nie jest. Na zły czyn wystarczy chwili — w dobrem trzeba trwać — a ja tego nie potrafię. Zresztą na moim rachunku jest już gałgaństwa dosyć przez te dwa lata, a dorobię niezawodnie więcej. I żeby być szczerym do końca — i żeby pani resztę skrupułów usunąć — to niech pani wie — żem tę problematyczną sukcesyę już sprzedał łatwowiernej, ufnej kobiecie. Więc niech mnie pani — wykreśli jako spadkobiercę.
Panna von Treyzner podniosła głowę — spojrzała nań.
— Na mnie kolej wyznania. Przedewszystkiem — nie ja decyduję o wypłaceniu tego funduszu. Jest w moim zarządzie przez dziesięć lat, a potem otrzymam instrukcyę, co mam z nim uczynić. Powinnam panu me życie opowiedzieć w stosunku do zmarłego. Poznałam go...
— Nie, pani — ani pani mi nie powinna mówić, ani mnie godzi się słuchać. Zamało wart jestem — i nie mam żadnego prawa życia stryja jakby sądzić. To, co do nas napisał, było, niestety — gorzką prawdą — fundusz jest jego —