Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tomka, który już przebrany — szedł też ku miastu.
— Dokąd? — spytał go Fred.
— Pogapić się.
— Siadajcie ze mną. Pogadamy i wypijemy butelkę na nową znajomość. Pasyami lubię wasz fach, a że właśnie targuję samochód, dacie mi zdanie o maszynie.
Nazajutrz Tomek cały dzień był zajęty w garażu, a skończywszy robotę — ledwie się umył i przebrał — zawołano go do hrabiny.
Przyjęła go w gabinecie, spytała, czy nie potrzebuje pieniędzy na reparacye — a wreszcie po chwili milczenia — rzekła, podając mu kartkę.
— Pojedziecie jutro o dwunastej pod tym adresem. Mój brat ma kurs do zrobienia i tu go przywieziecie. Może za dni kilka pojedziemy do Abbazyi. Bratu nie mówiłam waszego nazwiska, myślę, że tak lepiej.
Tomek milczał — rozważając.
— Porucznik von Treuzner dziś w nocy zaprowadził mnie do cyrku, potem do knajpy na kolacyę. Nie byłem pijany, gdyż mam bardzo mocną głowę — ale dużośmy pili, i zupełnie bez potrzeby — powiedziałem, jak się nazywam. A zresztą — może i lepiej! — dodał, ruszając brwiami — będzie wiedział, z kim ma do czynienia.
Tak — Fred na dźwięk nazwiska, ledwie po-