Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zda się, z roku na rok warunki były coraz cięższe, lata mniej pomyślne. Grunta, wodą przesycone, zarastały i niechciały rodzić — inwentarz roboczy malał — budynki się rujnowały, przechodziły grady, zarazy na bydło, brak pieniędzy na robotnika trwał stale, opóźniając każdą robotę, a że folwarczek stykał się prawie z miasteczkiem — był oddany na pastwę szkód mieszczan i żydów — którzy czując słabość kobiet — kradli i wypasali bezkarnie na polach i łąkach.
Jeszcze stary Remisz założył cegielnię, która mogła stanowić jaki-taki dochód — ale po jego śmierci i ten interes ledwie wegetował — i strycharz rozwielmożniony — kradł i oszukiwał na potęgę.
Antek zarabiał dobrze — ale tonęło to wszystko bez śladu i tylko starczyło, by utrzymać na skraju ruiny ten szmacik ziemi i zapewnić dach i czarny chleb tej gromadce nędzarzy.
Szare, ciężkie, beznadziejne było to życie.
Pracowały jednak bezustannie te trzy kobiety, obywały się bez wszystkiego, co stanowi jakąkolwiek rozrywkę — nawet wypoczynek; nie narzekały nawet, tak były do biedy wciągnięte — tylko miały i stara i dwie młode oczy zgaszone — i rysy ostre — jakby stężałe. Na wakacye trochę życia przywozili chłopcy, ale i to krótko trwało, bo miewali zwykle »po-