Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnie tem specyalnie zajęty. A stary gdzie? Pojechał tam?
— Nie — ojciec mówił, że nie mógłby przy tem być! To straszne — pomyśl!
— Miałbym też o czem myśleć! Sprzedadzą, to starzy będą mieli pieniądze. Ale — dobrze, żeś mi się napatoczyła. Co to za randki urządzasz z Szurem?
— Ja! — skoczyła Terka i sponsowiała. — Wszystkiego raz go spotkałam.
— Bajesz wcale nieźle! Ja to zaraz matce powiem, żeby jej myśl od Zagajów oderwać.
— Co powiesz! Wymyślisz, nakłamiesz — co możesz wiedzieć! Skąd! A zresztą jakbym i spotkała — to co złego? Pan August — twój znajomy — u ciebie go poznałam.
— Oho — już: pan August. No — a korepetytor ten z lata — a Strażyc. Coś tych szwagrów zawiele!
— Mój Tomeczku! Czy ci pan August co mówił? Mój złoty — powiedz?
— Pytał — czy ty już umiesz cztery działania, i czy wiesz, kiedy się urodził Kadłubek.
— Ty, obrzydliwcze!
Porwała go całą garścią za włosy, a potem przygarnęła się raptem do niego i wybuchła głośnym płaczem.
— To co znowu! Od starej się zaraziłaś? — burknął, ale gdy chlipała dalej, wziął ją na