Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I pani wystarczy — mój podpis pod tym dokumentem?
— Aż nadto. Panu przecie mój też wystarczy na drugim egzemplarzu.
— Ja przecie nic nie ryzykuję.
— Ja także nic.
— Doprawdy? Nawet owe tysiąc rubli rocznie?
— Juści! Kiedy je pan weźmie, to dowód, że wszystko przyjmuje — co podpisał.
— Ależ ja mogę prawnie — od tego wszystkiego się wykaraskać — jeśli spadek nie będzie fikcyą.
— Ej — panie — jeśli pan do dziesięciu lat się nie zmieni i będzie myślał o »wykaraskaniu« się — to rozumie się, że spadek dla pana będzie fikcyą. Ta Barbara Tryźnianka się nie zjawi do oszusta i kłamcy. I pan tem nie będzie — to podpisawszy. Pan może i nie wie, po co ze mną ten układ robi — a jeśli pan i wie — to się nie przyzna — ale ja panu wierzę — i tak ufam, że robię dobry interes. Już ja sobie po babsku obrachowałam. Tylko niech pan podpisze — drugi egzemplarz dla mnie zrobi — schowamy je sobie — dla pamięci — i trza się do roboty brać! Kto wie, do jakiej sumy podpędzą Zagaje, ile trzeba będzie dopożyczyć, a potem ciułać, by oczyścić, by odrobić to, co dwór pożarł!
— A przecie się pani chce tego kłopotu.