Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bym ja im mógł szyki popsuć i dokuczyć« — pomyślał z całą swą wrodzoną złośliwością.
A doktór, ryhocząc po swojemu, judził.
— To masz, za testament stryja. Zawszeć myślą, że za dziesięć lat, coś mieć możesz — więc wolą — tymczasem chwycić z tej rozbitej szkuty — co się da.
— Ja im nasadzę Malecką! — warknął Tomek.
— Oni tego tylko chcą. Ale baba się nie da wciągnąć. Bo uważaj — do licytacyi stanie z nią Pułaska. Jeśli Zagaje pójdą tanio — wygra Władek — jeśli drogo, wygra ojciec. Twojego tu niema nic — tylko krawaty.
— Jużci wolę — żeby stary coś zyskał, bo będą mieli co jeść — i mnie muszą karmić.
— W najlepszym razie zostanie im dziesięć tysięcy.
— Skąd doktór to wszystko wie?
— Od moich kochanych żydów z miasteczka. Oni wszystko wiedzą — i do grosza obrachują. Była też wczoraj Malecka u mnie — na poradę. — Baba zdrów jak koń, ale zaprószyła sobie oko jęczmienną plewą. Wyciągnąłem plewę — i pociągnąłem babę za język. Powiada, że dopłaci dziesięć tysięcy — ani grosza więcej. Mój drogi, nie susz sobie mózgu, jak rodzinie dokuczyć teraz, ale raczej pomyśl, żebyś sam sobie nie dokuczył. Za dziesięć lat, jakbyś wziął