Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

urodziwszą gospodynię. Ciekawym, ile jej ciepłą ręką zostawił.
— I jeszcze najbezczelniej — oddaje ją nam pod opiekę! — wybuchnął pan Feliks. Baba pewnie w dodatku obłowiła się po śmierci. Jak nam nie wyśpiewa wszystkiego — każę ją aresztować.
— Dużo ojcu z tego przyjdzie. Zresztą — ja ją biorę w opiekę — boć mnie stryj zrobił sukcesorem.
Pan Feliks zadrżał w duszy. A zatem Tomek już występował w swej roli. Przemógł się — i spróbował uśmiechnąć.
— A no, tak — masz miliony na księżycu.
— I owszem — o legat niemowy — sporu z tobą nie rozpocznę. Jak chcesz, zabieraj ją do Zagajów.
Znowu tedy ruszyli do willi — ale niemowy nie zastali. Jak codzień, poszła była na cmentarz.
Tomek zostawił ojca przy szczegółowej rewizyi pozostałych po doktorze rzeczy — a sam poszedł za nią.
Odszukał grób — obwieszony wiankami szklanych kwiatów. Kobieta siedziała obok, z książką na kolanach — ale nie czytała, tylko haftowała chusteczkę batystową.
Nie poruszyła się, ani przestała roboty na jego widok.
Zdjął kapelusz, chwilę udawał, że się mo-