Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wet widujemy. Każde gdzieindziej zajęte. Niema czasu!
Od strony pałacu zbliżył się doktór Sabiński, więc Tomek po chwili rozmowy — zostawił mu Amerykanina, a sam pod pozorem obejrzenia psiarni skręcił w stronę oficyn.
Nareszcie uwolnił się od nudziarzy i bardzo prędko odszukał w parku ponsową bluzkę.
Była to nauczycielka włoskiego języka, ale że mówiła biegle po francusku, znała Berlin i nudziła się sama, zawiązali prędko znajomość; z parku przeszli do lasu i puścili się na długi spacer. Tomek odżył, zapomniał o rannych przejściach rodzinnych, i dopiero gdy zmierzchało, wrócili do pałacu.
Goście już odjechali, Strażyc czytał gazety w tureckim gabinecie i powitał ich wesoło, jakimś urywkiem włoskiej piosenki. Angela zawtórowała srebrzyście, Tomek zasiadł do fortepianu.
Zapowiadał się miły, domowy koncert, który tak podziałał na nerwy Kreta, że zaprotestował przeciągiem wyciem.
Nadbiegł lokaj i, na skinienie Tomka, wyrzucił psa za drzwi do ogrodu. Kret obrażony skomlał, wył i szczekał czas jakiś, potem skrobał do drzwi, aż zrezygnowany stęknął, westchnął i w kółko się zawinąwszy, zasnął na progu, zmęczony, głodny.
W pałacu zapalono światło, rozlegał się