Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłościwy Królu! — rzecze. — Ile pereł zawierzyłbyś mi na tę noc dzisiejszą?
A król:
— Kto zawierzy jedną, zawierzy i wszystkie. Ale ja wierność twoją więcej sobie, niźli perły, cenię.
Więc Pietrzyk na to:
— Niechże ci będą dzięki za to słowo, Miłościwy Królu! Garść pereł mi zawierz, a mam-li złodzieja owego dostać, to go dziś dostanę.
— Idź, a weź! — król na to.
I zaraz wołał skarbnika, żeby garść pereł, nie licząc ich, Pietrzykowi dał.
Ścisnął Pietrzyk kolano pańskie, dziękując, a że serce miękkie miał, więc jedną i drugą łzę otarł ukradkiem, poczem rozśmiawszy się wesoło, szedł perły brać.
A już zmierzch padał na świat.
Zebrały się Krasnoludki, patrzą ciekawie, co będzie, a Pietrzyk z ową garścią pereł prosto do owego śpichrza w ziemi idzie i między ziarno je ciska.
— W imię twoje, babuleńko! — rzecze — i starej mądrości twojej!
Poczem się ku towarzyszom obróciwszy, dodał:
— Nie trzeba dziś straży, ni pieczęci!
Mikuła i Pakuła! Ruszajcie spać, druhy! Ja sam tu zostanę.
I zaraz na wzgórku siadł, głowę o kamień wsparł, i za odchodzącymi sennem okiem patrzał.
Ale od wschodu ruszył się wiatr mały i trawą szeleścił, właśnie jakby szmery i szepty powietrzem szły.
Pietrzyk wszakże, mało na owo to szeptanie zważając, iż znużony był drogą; jak chrapnął, tak się dopiero o świcie przebudził. Przebudził się, patrzy, a tu, prawie u nóg jego widnieje jakby dróżka od wzgórza ku