Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


D


III.

Dzień gasnął. Ogromna kula słońca staczała się cicho po zachodniem, stojącem w różanych światłach niebie.
Od boru noc szła miesięczna i złota, wlokąc za sobą srebrno-mgliste szaty. W zroszonych trawach derkacz krzyknął tu, to tam; z pod boru odhuknął mu bąk ukryty w łozach; klucz żórawi płynął pod zachodnią zorzę, obwołując się w powietrzu przeciągłem kruczeniem; silna woń ziół i traw dyszała nad ziemią.
Wieczór to był świętojański, tajemniczy, dziwny, wieczór taki, w którym ludzie rozumieją głosy zwierząt, ptaków i wszelkiego ziela.
Tego wieczora Skrobek doorywał pola. Szeroko, daleko słychać było jego pokrzykiwanie ochocze, raźne:
— Wio!... Wiśta, maluśka!... Wiśta!... Wio!...
Słuchały pokrzykiwania tego chłopięta Skrobka, siedząc na zroszonej ziemi, na wprost wielkiej czerniejącej kupy chróstu i tarniny, przytulone do siebie lnia-