Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale kiedy wieczorem ze swego pólka, świeżą ziemią pachnącego, Skrobek do chaty wracał, mdło mu się zrobiło na wspomnienie tego brudu, jaki go tuż za progiem czekał. Tam na roli wonnie, czysto, tam nad rolą niebo jak modre jezioro, na którem we dnie pławi się słońce, a wieczorem pływa księżyc, srebrnem wiosłem skry krzesze, a z każdej skry gwiazda jasna; a tu w chacie niechlujnej wszystko szare, zakopciałe, pyłem przysute, śmieciem przytrzęsione.
— Już i w boru ładniej, — myśli Skrobek. — W boru dziki chmiel po drzewach się wiesza, a w chacie pajęczyna od kąta do kąta. Na kruku czarne pióra świecą się, jak woda, a na mnie i na moich chłopcach koszule ociężały z brudu. Nawet na jaszczurce onej skóra taka czysta, że się w niej słońce przejrzy, a chłopaczyska moje umurzane tak, że możnaby rzepę na nich siać.
Pochylił głowę zasumowany Skrobek, westchnął ciężko, do chaty wchodzi.
Lecz cóż to?
Izba jakby nie ta sama. Komin świeżą gliną wylepiony, pajęczyny omiecione, ława, stół, zydle pomyte, śmieci jakby nigdy nie bywało, cała chatynka uboga pojaśniała, wypiękniała nagle.
Przetarł chłop oczy, myśli, że ino patrzeć, jak się to wszystko gdzieś podzieje, ale izba stoi, jak stała, a w niej ład aż pachnie.
— Któż to tak tu gospodarował? — spyta Skrobek.
— A to Marysia sierota i my też! — odkrzyknął Kubuś.
Skrobkowi serce zmiękło. Jakby lepsze czasy dla niego nastały. Jakby się dobro jakieś nad nim rozpostarło i przeniknęło przez oczy do duszy. Przytulił troje dzieci do siebie, a gdy ujrzał, że Wojtuś i Kubuś mają