Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spotkały ich czasem baby w drodze, to stawały i patrzyły za nimi.
— Skrobkowe chłopaki, albo nie Skrobkowe? A cóż oni się tak odmienili w sobie? Wybielało to, porosło. Jakby nie te!
A cóż się tam dziwić! Możeć tam matczysko u Pana Jezusa uprosiła, że ją do dzieci puszcza i nocą to sieroctwo pielęgnuje.
— Bo nie co...
— Jużci, że nie co!
I kiwając głowami, szły dalej. A nikt nie wiedział, że to król Krasnoludków tak o te sierotki zabiegał, żeby się za gościnę odwdzięczyć.
Ale to odwdzięczenie małem się staremu królowi zdawało, prawie żadnem. Tak wdzięczne serce miał. Myślał tedy, przemyślał, jakby tu ubogiego Skrobka do pracy około pólka owego zwabić i w tem mu dopomódz.
Wracał jednego wieczora Skrobek do domu, a miesiąc świecił przecudnie. Spojrzy chłop, a całe owo uroczysko w srebrnym blasku stoi, właśnie, jak kiedy żyto dojrzeje, a za cichym wiatrem pełne kłosy gnie... Zamigotało to Skrobkowi w oczach tak nagle i tak czarodziejsko, że cisnął uzdeczkę szkapie swej na szyję i na pólko biegł, oczom własnym nie wierzący, z bijącem sercem i z taką nadzieją, jakby tam naprawdę żyto