Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydrążoną parę kropel miodu z osiego gniazda dobył, a wszystko dla starego króla.
Ale z tym wzrostem gospodarstwa należało i o kuchni porządnej pomyśleć. Paliły wprawdzie Krasnoludki ogień na kamyku, ale rosa i deszcze zalewały im go często, gęsto. Nie wiele też myśląc, zajął Pietrzyk wielką, pustą muszlę, z której się gospodarz niewiedzieć gdzie wyniósł, komin nad nią z gliny i z piasku ulepił, na drzwiczki ją zamknął i taką w niej kuchnię urządził, że o lepszą w całym świecie trudno.
A jak to zwykle bywa, że gdzie się z komina kurzy, tam o przyjaciół łatwo, tak się też i tutaj zdarzyło.
Oddawna już nad strugą, pod łopianem, przemieszkiwała żabia jedna familia, do której należał Półpanek.
Był to jegomość zarozumiały, próżny i żądny honorów.
Ogromnie mi to przykro, że o tym Półpanku nic dobrego powiedzieć nie mogę, ale kiedy myślę o nim, muszę go widzieć takim, jakim był w istocie, pysznym i jak pęcherz nadętym. Na całym brzegu strugi nie było żaby, któraby tak wydymała gardziel i tak głośno, jak ten Półpanek, skrzeczała o sobie. Całe dni poprostu nic innego nie robił, tylko wystawiwszy się na słońce, opowiadał, czy kto chciał słuchać czy nie chciał — jakiego to on rodu jest, jaki to głos cudny ma, jaki rozum i talent muzyczny.
Szkaradny samochwał! W drugiej wsi nieraz go słychać było.
Ten tedy Półpanek wkręcił się do Krasnoludków, dziwy im o sobie prawił, pochlebiał, a tylko węszył, skąd pieczeń przyniosą. Czasem znów skrzypki z sobą brał, żeby staremu królowi przy wieczerzy przygrywać, a dobrą myśl mu tą muzyką czynić.